Nasze stadko, czyli o psach słów kilka

Pomyślałam, że najwyższy czas, żeby przybliżyć Wam sylwetki naszych psów. Wciąż pojawiają się na zdjęciach, a w sumie niewiele o nich piszę! Nasze stadko żyje ze sobą zgodnie, choć wymaga to trochę pracy i mądrego prowadzenia psów – nigdy nie zostawiam psich relacji na żywioł. Do tego nowy członek stada pojawia się w naszym domu dopiero wtedy, gdy pozostałe psiaki są ogarnięte, reagują na komendy i nie miewają szalonych pomysłów pt. „poszczekajmy na sąsiada!”. Fajnie jest posiadać kilka psów – obserwować ich interakcje, zabawy i komunikację. Warunkiem jest jednak panowanie nad stadkiem, żeby nie stało się postrachem naszych gości i okolicy 😉

Chibi

Chibi mieszka z moimi rodzicami, ale jest pełnoprawnym członkiem stada. Była jednym z trzynastu dzikich szczeniąt urodzonych na żmigrodzkich działkach. Niestety, w połączeniu z jej ogólnie ciężkim charakterem, brak socjalizacji dał się nam bardzo we znaki. Choć trafiła do nas jako kilkumiesięczne szczenię, pewne rysy dzikiego pieska zostały w niej do dziś, gdy ma już ponad 11 lat. Chibi bardzo pilnuje psiego savoir vivre’u i nie lubi piesków, które są zbyt entuzjastycznie nastawione do życia. Za to kocha ogromnie Herę – uważa ją za swojego guru. Z Frotkiem zawsze wpadają na głupie pomysły, dlatego tę dwójkę zawsze trzeba najbardziej kontrolować. Jedno jest pewne: nie znam innego psa, który tak radośnie i uroczo wita każdą osobę, którą zna, łącznie ze śpiewaniem piosenki powitalnej. Jest też bardzo skupiona na swoim stadzie. Obce psy mogą nie istnieć, ale te, które uzna za swoje, są absolutnie uwielbiane. Ginny na razie nie wpadła do kategorii „moje”, ale przeszła wstępne kwalifikacje i Chibi łaskawie udaje, że jej nie zna, a nawet czasem ją powącha (!).


Frotek [*]

Frotek jest w wieku Chibi, chociaż nikt to nie wierzy. Ma szczęście, że jest cały szary i nie widać u niego siwych włosów na mordce! Z drugiej strony, kiedy futro mu odrośnie, to wygląda jak stary hipis – i było tak nawet wtedy, gdy miał rok. Zresztą, gdy go wołałam pewnego deszczowego dnia pod hipermarketem, byłam pewna, że to co najmniej 10-letni pies… Nigdy nie zapomnę tego teatralnego zaskoczenia na jego mordce, gdy usłyszał „chodź, piesku!”. Po czasie okazało się, że jest prawdziwą drama queen – wystarczy, że ktoś mu zabierze gryzak, by odrzucił łeb do tyłu i z przesadnym jękiem wołał – cytuję – „łułułuuu!”. Zanim go przygarnęłam, mieszkał kilka miesięcy na ulicy. Wcześniej był najprawdopodobniej na łańcuchu. Frotek miał być u mnie na tymczasie, ale po początkowych dwóch tygodniach, gdy wydawał się cudowny (teraz wiem, że „grzeczność” to jego reakcja na stres), wykazał milion problemów behawioralnych. Od agresji wobec psów (oczywiście, teatralnej, połączonej z rykiem, chodzeniem na tylnych łapach i skakaniem na wysokość twarzy), przez notoryczną kleptomanię, po ucieczki – puszczony luzem, z ogrodu, za zwierzyną. Bałam się, że po adopcji albo by do mnie wrócił, albo – co znacznie gorsze – trafiłby na łańcuch czy do kojca. Zaczęłam intensywną pracę z tym moim terierkiem, zmiana zachowania trwała jakieś 1,5 roku. Nie było mowy o luźnym spacerze, każdy był połączony z treningiem. W domu Frotek akceptował nawet niekastrowane samce, to chodzenie na smyczy i obce psy napawały go przerażeniem. Pomogła mu kastracja, szkolenie oraz… Hera. Jej silny, zrównoważony charakter go uspokoił. Teraz nadal jest terieropodobnym wariatem z wybiórczą “głuchotą”, ale życie z nim jest o niebo łatwiejsze. Aktualnie robi za dobrego wujka dla Ciri i Ginny.
Edit: Frotek odszedł od nas 28 stycznia 2023 roku…


Hera

Hercia była jedną z trzech suczek zgłoszonych do organizacji, w której byłam wolontariuszką, przez biegacza jako „porzucone myśliwskie psy”. Myśliwskie psy okazały się szorstkowłosymi, półdzikimi szczeniakami w wieku 4,5 miesiąca. Wyrzucono je na terenie ogrodzonego zbiornika retencyjnego zimą, gdy mróz sięgał dwudziestu stopni. Gdyby nie przypadek, że zgłaszający człowiek tamtędy przebiegał, nie miałyby szans na przeżycie. Marę udało się złapać od razu, Zmorę po długich podchodach, a Hercia… przecisnęła się pod płotem i uciekła do lasu. Nie było szans jej schwytać, zniknęła, a nas zastała noc. Wróciliśmy z zapasem gotowanego kurczaka i Marcią na smyczy następnego dnia. Jakaż była nasza ulga, gdy jej siostra wybiegła z lasu na nasz widok! Kurczaka zjadła Mara, bo Herca była zajęta bieganiem wokół nas i darciem mordki. Do dziś to jej ulubione zajęcie 😉 Wtedy cudem udało się ją złapać, choć broniła się i próbowała gryźć. Teraz, gdy patrzę na nią wtuloną w podusię na kanapie, czuję dreszcz na plecach na myśl o tamtych wydarzeniach. Hera trafiła do nowego domu, który okazał się być absolutnie niesłowny – górnolotne opowieści o socjalizacji i szkoleniu nie znalazły pokrycia w rzeczywistości, a suczka była zamknięta całe dnie w warsztacie. Dla osobowości dzikiego szczeniaka był to dodatkowy strzał w kolano. Odebraliśmy ją, a gdy jechaliśmy do domu, Hercia wyśpiewała nam całą swoją skargę. Nie trafiła już do nowych opiekunów – została z nami, a mnie czekała mozolna praca nad socjalizacją i szkoleniem nieufnego psa… Który okazał się psem mojego życia, absolutnie ukochaną istotą o wspaniałym charakterze. Nieufna wobec obcych, ale totalnie oddana wobec swoich. Cudownie opiekuńcza dla małych piesków (niezależnie od wieku, opiekowała się nawet 17-letnim psim staruszkiem). Wniosła do naszego stada niesamowity spokój – dała wsparcie Frotkowi, a Chibi przy niej w końcu potrafiła odpuścić potrzebę kontroli. Hera ma dziś 9 lat i jest, co tu dużo mówić, leniwą bułą, ale ma przebłyski geniuszu. Szczególnie, gdy w ręce dzierżę pasztet dla psów.  Z żadnym psem dotąd nie pracowało mi się tak dobrze jak z nią. A poza tym, cóż, jej urok grumpy doga jest nie do przebicia.


Ciri

Ciri była moją, a jakże!, tymczasowiczką. Błąkała się w lesie koło Dylaków i trafiła na dobrą osobę, która szukała jej domu. Zobaczyłam jej zdjęcie na Facebooku (na którym wygląda jak wystraszony wypłosz) i uznałam, że mogę wziąć ją tymczasowo, by znaleźć jej dobrych opiekunów. Wydawało się to proste – taki uroczy, milutki piesek. Trafiła pod opiekę fundacji Fioletowy Pies (która ma masę cudnych psów i kotów do adopcji!). Ale Ciri to wariatka, a im bardziej ją poznawałam, tym bardziej nie miałam ochoty jej oddawać. Jest absolutnie nadaktywnym psem. Fanatyczką skał i gór. Poza tym zjada pluszowe zabawki, czym doprowadza mnie do apopleksji. Niestety, jej przeszłość też odbiła się na charakterze: Ciri jest nerwowa, a na sytuacje, które ją przerażają, reaguje ujadaniem – wciąż nad tym pracujemy. Choć trzeba przyznać, że niesamowicie dobrze poradziła sobie z mieszkaniem w mieście: początkowo przerażające tłumy czy hałas aut są dla niej już tylko szumem tła. Ciri cudnie zgrała się z psami. Z Hercią tworzą bardzo uroczy duet: poważna starsza pani i szalona trzpiotka. Bardzo fajnie bawi się z Frotkiem. A przy Ginny dostała najwyraźniej szczeniaczkowego zapalenia mózgu i wydaje jej się, że też ma 5 miesięcy, a kradzież papieru toaletowego to absolutnie genialny pomysł.


Ginny

Ginny to mój pierwszy rasowy pies. Spełnione marzenie – od ponad 10 lat marzyłam o owczarku australijskim! Mała pochodzi ze świetnej hodowli Color Joy, a jej rodowodowe imię to Amazing Crazy Girl. Choć może zamiast „Crazy” powinno być „Stubborn”, bo jest wybitnie upartym osiołkiem. Z Ginny dopiero się poznajemy, chociaż przyznaję bez bicia, że serce mi stopniało i zakochałam się w tej marmurkowej istotce od pierwszego wejrzenia. A to nie lada wyczyn, bo zazwyczaj dopiero po czasie zaczynam wobec psa czuć coś więcej niż sympatię. Ginny pięknie komunikuje się z psami, ale bez nadmiernej ekscytacji, jest wręcz wyjątkowo zrównoważona. Świetnie skupia się na pracy i nie daje się łatwo rozproszyć. I osiąga szczyty pomysłowości w zawodach pod tytułem „wciskanie Herci zabawek/skarpetek/butów do pyska”. Hera z jakiegoś powodu daje jej niskie noty, ale mała nie ustaje w staraniach. Obecnie Ginny zwana dziczkiem (kto widział ozika ryjącego w błocie, ten wie czemu) ma 5,5 miesiąca i coraz więcej oleju w łebku. Chodziłyśmy do psiego przedszkola do szkoły Top Dog w Opolu (polecam!) i w planach mamy kolejne szkolenia, a potem sport, jeśli wszystko wypali.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.