Choć Jezioro Turawskie kojarzy się raczej z dość tłocznymi plażami i uprawianiem sportów wodnych, znajdziemy tutaj także okolice dzikie, zarośnięte i nietypowe. Moim absolutnie ulubionym miejscem nad tym zbiornikiem jest brzeg wschodni – rejon, gdzie rzeka Mała Panew wpada do jeziora. To raj dla wodnego ptactwa: mew, łabędzi, żurawi czy kaczek jest tu zatrzęsienie. Zarośnięty trzcinami i wysokimi trawami brzeg daje schronienie dzikom i jeleniom. Znajdziemy tutaj naturalną szeroką plażę oraz poprowadzony brzegiem lasu wał przeciwpowodziowy – na tyle wysoki, że mamy widok na odległe jezioro i śródleśne polanki.
Auto najwygodniej będzie nam zostawić na ulicy Młyńskiej w Antoniowie (współrzędne: 50.705183, 18.189842). Stamtąd idziemy ścieżką aż do betonowego mostku, za którym jest rozstaj dróg. Tu wybieramy trasę w lewo, wiodącą skoszonym wałem. Po lewej stronie cały czas mamy Małą Panew. Nad rzekę da się zejść, by psy mogły ochłodzić się w wodzie. Po chwili wędrówki wałem natrafimy na skrzyżowanie (współrzędne: 50.710937, 18.187160) – by dojść do wspomnianej wcześniej plaży, wybieramy skręt w lewo. Wkrótce natrafimy na ogrodzenie przed mostem nad Małą Panwią. Nie da się tutaj wygodnie przejść, niestety, choć gdybyśmy mogli, to doszlibyśmy do wsi Szczedrzyk, o której wspominałam we wpisie o południowym brzegu Jeziora Turawskiego.
Z okolic mostu rozciąga się wyjątkowo malowniczy widok na plażę oraz wpadającą do jeziora rzekę. Możemy tu zejść na dół i iść wzdłuż Małej Panwi tak długo, jak się da – długość tej trasy zależy od poziomu wody w jeziorze. Na jesień i zimę dojdziemy w ten sposób do brzegu jeziora, wiosną i latem w pewnym momencie robi się grząsko i nie da się iść dalej. Trzeba tutaj uważnie stawiać kroki, żeby nie przemoczyć butów. W tym miejscu nie ma zbyt wielu wygodnych zejść do wody, a te najlepsze na lato bywają zajęte przez wędkarzy. Nasze psy zawsze jednak znalazły sposób, by wleźć do rzeki i się choć trochę schłodzić.
Choć plaża jest spora i zazwyczaj całkiem pusta, musimy pamiętać, że wokół są gęste zarośla, w których mogą chować się dzikie zwierzęta. Dlatego jeśli decydujemy się puścić psy, by trochę poszalały na piasku, miejmy je cały czas pod kontrolą oraz obserwujmy otoczenie. Plaża nosi ślady opon quadów, spotykaliśmy też amatorów dronów czy grilla, więc trzeba liczyć się z tym, że w wakacyjne weekendy można spotkać tutaj trochę ludzi. W tygodniu i chłodniejsze dni jest praktycznie zawsze bezludnie. Po drugiej stronie plaży znajduje się wzniesienie, z którego jest świetny widok na jezioro. Warto zwrócić też uwagę na odsłonięte przez osypujący się piasek korzenie rosnących tam sosen. Ta bajkowa sceneria aż prosi się o jakąś romantyczną sesję zdjęciową!
Z plaży możemy wrócić z powrotem na wał i iść dalej w stronę lasu. Aby trzymać się brzegu jeziora, musimy iść wciąż główną dróżką, zakręcającą lekko w lewo w miejscu, gdzie wał się kończy. Dalej idziemy wąską i pokrytą igłami ścieżką wśród drzew. Dojdziemy w końcu do pierwszych zabudowań wsi Dylaki (współrzędne: 50.729673, 18.174729). Da się stąd dojść do wody, skręcając w którąś z wyraźniejszych ścieżek w lewo. Wejdziemy wtedy w wysokie zarośla – tu też łatwo spotkać dzikie zwierzęta. Zimą możemy wyjść na piaszczysty brzeg jeziora, warto, bo widoki są stąd naprawdę świetne. Niestety, w ciepłe miesiące poziom wody jest tak wysoki, że w pewnym momencie trasa staje się błotnista, a dalej stoi pod wodą i jesteśmy zmuszeni zawrócić.
Nie możemy iść dalej wzdłuż północnego brzegu, bo drogę przecina nam rzeka Libawa, nad którą da się przejść dopiero w Dylakach. Nawet zimą Libawę trudno przekroczyć, bo nie całkiem zamarza. Próbowaliśmy, zmokliśmy, nie radzimy! Oczywiście, można iść do wsi, tam przejść nad rzeką i próbować iść dalej wzdłuż brzegu jeziora. My jednak zwykle w tym momencie zawracamy do auta. Ta trasa i tak jest długa, szczególnie, jeśli zatrzymujemy się, by pooglądać widoki czy porobić zdjęcia. Czasem zamiast wracać tą samą drogą, wchodzimy do lasu od strony Jedlic (w okolicy punktu 50.720943, 18.183487) i staramy się iść jego ścieżkami równolegle do wału. Nie ma tu jednak jednej prostej trasy, a leśne dróżki są kapryśne i łatwo zboczyć z toru. Więc jeśli chcecie podążać naszymi śladami, lepiej miejcie włączoną mapkę i GPS!
Wschodni brzeg Jeziora Turawskiego jest znacznie dzikszy niż brzeg południowy czy północny. Możemy tu jednak spotkać rowerzystów, grzybiarzy czy mniej licznych spacerowiczów z psami. Sporo tu polanek i zarośli, więc trzeba koniecznie zabezpieczyć siebie i psy przeciwko kleszczom. I komarom, bo tych bywa w okolicy naprawdę sporo. Liczne rowy i rzeczki noszą ślady działalności bobrów. Jak wspominałam kilkukrotnie – te okolice to raj dla zwierzyny, więc trzeba naprawdę uważać na swoje czworonogi. Turawskie lasy są rozległe, a pies łatwo może się zgubić.
Ciekawostka: właśnie w lesie koło Dylaków została znaleziona nasza Ciri. Najprawdopodobniej została wyrzucona lub uciekła z jakiegoś gospodarstwa, ale nikt jej nie szukał i nie zgłosił się po nią mimo ogłoszeń. I dobrze, bo jest super psem, a te okolice bardzo lubi i na szczęście nie kojarzy z niczym złym!